Ja siedzę już spokojnie w Polsce, a historii mojej wielkiej, zagranicznej przygody należy się przecież jakieś godne zakończenie. Niełatwo będzie je teraz stworzyć, bo przez ostatnie dziesięć dni zdarzyło się bardzo wiele.
Za początek szczęśliwego końca można uznać dzień przyjazdu „przecudnych degeneratów”, czyli Justynki, Darii i Kwadrata. Okazja ta skłoniła mnie nawet do ogarnięcia wspólnej przestrzeni życiowej i zapełnienia lodówki. W środę rano zastałam więc na lotnisku troje uśmiechniętych zwłok zachwycających się palmami (gór niestety nie było widać w ten pochmurny dzień), które były produktem końcowym całodobowej podróży.
Zwłoki z wielką radością oglądając wszystko dookoła, potulnie dały zabrać się do domu i napoić kawą, po czym oświadczyły że chcą zwiedzać. Poszliśmy więc wszyscy skosztować francuskiego, studenckiego życia w uniwerkowej stołówce, a następnie udaliśmy się do centrum poszwendać uroczymi uliczkami Pau. Trafiliśmy na lody, gdzie zostałam rozpoznana jako stały gość i dostałam zniżkę dla najsympatyczniejszego klienta :). Sporo czasu spędziłyśmy też z Justynką zafascynowane spotkanymi na ulicy pozytywkami (ku radości Darii i Kwadrata ilość melodyjek była ograniczona). Wieczór rozpłynął się nam w przytulnym, akademikowym pokoju na degustacji win.
A to dopiero zwykły początek wszystkich absolutnie niezwykłych historii jakie nas spotkały...
Czekamy na dalsze relacje ;)
ReplyDeletePochłonęłam Twojego bloga jednym tchem :) bardzo się cieszę, że na niego trafiłam, gdyż w sierpniu zaczynam Erasmusa w Pau :) znalazłam u Ciebie wiele wskazówek, co jest nieocenione! Mam nadzieję, że spędzę go równie wspaniale, co Ty :) pozdrawiam!
ReplyDelete