Dwa tygodnie spędzone w naszym pięknym kraju przemknęły niepostrzeżenie, a ja ponownie wylądowałam na samym końcu cywilizowanego świata. Z daleka od bliskich, w wyludnionym jeszcze akademiku, na muzycznej pustyni, z wizją dwóch egzaminów w ciągu najbliższych kilku dni. Chwilowe przygnębienie jest tu zatem jak najbardziej na miejscu, gdy za oknem piękne słońce rozgrzewa Pau do piętnastu stopni, a biedny człowiek nie może nigdzie ruszyć się z pokoju przygnieciony nauką... Ale to już ostatni tydzień, a potem na nowo witajcie przygody :).
Poniedziałkowa podróż powrotna do Pau urozmaicona była tym razem zmianą lotniska w Paryżu. Mając na to pięć godzin pogardziłam prostym autobusem łączącym porty lotnicze, dzięki czemu odwiedziłam moje ulubione miejsce:
Zdolność przemieszczania się po tym pięknym mieście miałam mocno ograniczoną czasem, wyjątkowo złośliwie niesamobieżnym bagażem oraz własnym zmęczeniem po nieprzespanej nocy. Poszwendałam się więc co nieco robiąc zdjęcia i ruszyłam w dalszą podróż. Czekając na samolot spotkałam na lotnisku Teresę i Klaudię, dwie zaprzyjaźnione Niemki, dzięki którym dalsza podróż była już znacznie weselsza. I tak oto rozpoczął się ostatni miesiąc erasmusowej przygody :).
Można pomyśleć, że dwa tygodnie w kraju to nudy i nic szczególnego. No ale dzięki bogu już spowrotem w Pau. Witajcie przygody.
ReplyDeleteO, wprost przeciwnie! Jeśli taki jest wydźwięk tego posta, to spieszę sprostować: dwa tygodnie w Polsce były absolutnie wspaniałe i pozwoliły mi naładować (całkowicie już rozładowany w połowie grudnia) akumulatorek sarowej energii do cieszenia się życiem. Więc skoro już tu jestem - trzeba dobrze wykorzystać ten czas. A potem wrócić do Ciebie, kochanie :*
ReplyDelete