Sunday, December 19, 2010

Start!

Wczorajszą noc aż do czwartej nad ranem dokładnie przebalangowałam z Habibem i Momo. I choć początkowo miałam pewne obawy co do jakości zapowiedzianej imprezy ze względu na tendencje nudziarskie tychże Marokańczyków, to okazało się że potrafią się całkiem nieźle rozkręcić (mimo defektu o podłożu religijnym w postaci niespożywania alkoholu). Do centrum udaliśmy się samochodem, ale z przykrością muszę stwierdzić, że Momo jest najgorszym kierowcą jakiego widziałam w akcji. Jazda do przodu jeszcze jakoś idzie, ale wykręcanie „na siedemnaście” i parkowanie równoległe – historia w trzydziestu czterech odsłonach – mówią same za siebie. Kiedy już udało nam się dotrzeć na miejsce, pierwszą część wieczoru spędziliśmy w Baroco, dyskoteko-pubie prawie eleganckim. Do drinków dodawali wysokiej jakości, modne okulary przeciwsłoneczne, które stały się hitem imprezy i opanowały cały klub. Do tego super energetyczna muzyka latynoamerykańska i absolutnie nieudolne tańce w wykonaniu dwóch starających się niezmiernie Marokańczyków, wystarczyły żeby dobrze się bawić. Nazwy drugiego odwiedzonego przez nas miejsca nie pamiętam, ale była to kolejna krzyżówka pubu i dyskoteki, tym razem już zdecydowanie nieelegancka. Brak opłat za wejście oraz szatnię i stosunkowo tanie drinki ściągnęły tam tak straszliwe tłumy, że w pewnym momencie w ramach tańca można było już tylko nieznacznie poruszać się w pionie. Nic zatem dziwnego, że kiedy koło drugiej zrobiło się luźniej, należało to jeszcze wykorzystać :). Dwa budziki, którym dałam pospać jedynie trzy godziny, spełniły swoją rolę. O 9.00 rano zasuwałam już więc poczciwym marokańskim rzęchem na lotnisko, nie musząc martwić się o nieprzyjeżdżające autobusy i złośliwie spóźniające się taksówki. Dodatkowo Habib i Momo obiecali również odebrać mnie w styczniu, żyć nie umierać :).


Kiedy dotarłam do pięknego, zimowego Paris i spojrzałam na kartę pokładową lotu do Warszawy, zorientowałam się, że z nieznanych mi przyczyn Air France postanowiło wysłać mnie do domu cztery godziny później niż było to przewidziane. Niespecjalnie zdziwiła mnie ta informacja, gdyż nie dalej jak trzy dni temu, Senzano lecący do Brazylii musiał czekać dodatkowo dwanaście godzin na lot w rodzinne strony, gdyż jego miejsce zajęli pasażerowie przesunięci z poprzedniego tygodnia. Spokojnie udałam się zatem do stoiska Air France, gdzie po odczekaniu ponad godziny w bardzo smętnej kolejce dowiedziałam się, że przesunięcie to jest skutkiem zmian rozkładu lotów dokonanych w... lipcu. Po co informować klienta o takich drobnostkach.

Niemniej jednak nie wyprowadziło mnie to z równowagi. W dniu dzisiejszym jestem oazą spokoju nastawioną wyłącznie na oczekiwanie. Olbrzymie kolejki gdzie się tylko da: do oddania bagażu, do zapokładowania się na samolot, do stoiska Air France po przeprosiny, do toalety, po kanapkę i do automatu z kawą – nie robią na mnie dzisiaj żadnego wrażenia. Skoro więc piszę notatkę z zaśnieżonego paryskiego lotniska, a internetu nie uświadczy tutaj człowiek który nie ma zbędnych kilku euro, to jej pojawienie się będzie najlepszym dowodem na to, że dotarłam do domu cała i zdrowa :).

Ciąg dalszy w styczniu. Joyeux Noel!

1 comment:

  1. Doleciałaś? Podobno na dużej części lotnisk są kłopoty...
    Chciałaś wrażenia ze Szwajcarii - właśnie dostałem maila że od nowego roku w miejscu gdzie mieszkam, wchodzi nowe prawo i śmieci mogę wyrzucać tylko w specjalnych torbach. Te torby mogę nabyć w kilku miejscach w mieście po jakiś astronomicznych kwotach! (chodzi o to że jak jest droga, to teoretycznie ludzie będą ją wypełniać po same brzegi).

    ReplyDelete