Friday, December 17, 2010

Trzy, dwa, jeden...

Przedostatni przedświąteczny wieczór w Pau spędziłam razem z całą gromadą wesołych Brazylijczyków. Już przed północą, w zaciszu akademikowej kuchni wspólnymi, ośmioosobowymi siłami zdołaliśmy przyrządzić całkiem niezły obiad. Dumna z nas jestem niesłychanie, wszak efekty gotowania podczas imprezy do ostatniej chwili pozostają tajemnicą. W międzyczasie nauczono mnie podstawowego kroku do jakiegoś bardzo popularnego na północy Brazylii tańca, którego nazwy oczywiście już nie odtworzę, a także zajęłam 3 miejsce w lokalnym konkursie żonglowania cukierkami, za co w nagrodę wśród stosów brudnych naczyń, do pozmywania przypadły mi tylko miseczki po deserze :).


Moje plany zorganizowania sobie dzisiaj prywatnej wycieczki w okoliczne pagórki rozmyły się razem z deszczem, który miał od samego rana bardzo pracowity dzień. Udało mi się więc wyspać za wszystkie czasy, co zwiększa szanse na to, że pojawię się jutro w rodzinnych stronach w stanie nadającym się do życia. Obudziłam też i dość porządnie nakarmiłam uśpioną na szafie od czterech miesięcy wielką walizkę. Teraz radosna nie może doczekać się poranka w moim skromnym pokoiku, który przesiąkł już na wylot zapachami prezentów spożywczych, których to ogromne, niezwykle aromatyczne ilości zakupiłam dzisiaj w Leclercu :).

No comments:

Post a Comment