Egzamin z francuskiego, zwieńczenie odbywanego tutaj kursu, od początku miał ze mną problemy. Mimo iż od tygodnia wiedziałam, że muszę się na niego zapisać, zupełnie o tym zapomniałam. Sprawę uratował jednak dla mnie nauczycielski e-mail przypominający, który znalazłam zupełnym przypadkiem w czwartek, dwadzieścia minut przed końcem zapisów, wśród innego spamu, do którego zdarzyło mi się zajrzeć pierwszy raz w życiu. Szybko pobiegłam więc na wydział i dumnie zdobyłam ostatnie miejsce na liście.
Z niewiadomych mi przyczyn zakodowałam w swojej głowie, że egzamin zaczyna się o godzinie 9.00, co zostało zweryfikowane w sobotni poranek, gdy o 8.25 idąc do kuchni przyrządzić sobie kawę spotkałam Felixa wybierającego się na ten sam egzamin na 8.30. Szok informacyjny budzi znacznie lepiej niż kawa, którą szybko porzuciłam i kolejny raz w podskokach popędziłam na wydział filologiczny. Na moje nieszczęście nie pamiętałam do której sali mam zawitać, a dookoła nie było nikogo znajomego. Bardzo pomocni Francuzi z pełnym przekonaniem i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu pokierowali mnie na wydział prawa, ale im bardziej szukałam egzaminu, tym bardziej go tam nie było. Zestresowana do granic możliwości przeszukałam wszystko, co tylko przy sobie posiadałam, a znalezione informacje kazały mi kolejny raz pobiec na wydział filologiczny, gdzie z dwudziestominutowym opóźnieniem, zdyszana wpadłam do klasy starając się przybrać minę umożliwiającą mi przyłączenie się reszty studentów w skupieniu gryzmolących swoje wypociny. Wysiłki moje zakończone zostały sukcesem, zostałam posadzona w pierwszej ławce tuż przed komisją i dostałam mnóstwo makulatury, którą z zapałem zajmowałam się przez kolejne trzy godziny. Zaskoczył mnie jedynie fakt, że pozwolono nam korzystać ze słowników, o czym wcześniej (chyba) nie uprzedzano. Przynajmniej jedna miła niespodzianka, bo mój słownik akurat tym razem miałam przy sobie.
Egzamin – prościzna, znacznie łatwiejszy niż matura dwujęzyczna, napisałam szybko i sprawnie. Kiedy szczęśliwie wyszliśmy wszyscy z powrotem na światło dzienne, zaprzyjaźnione Niemki powiedziały mi, że podczas egzaminu, patrząc na mnie nie mogły powstrzymać się od śmiechu. Jedyną dozwoloną wersją słownika była bowiem francusko-francuska, ja natomiast przez trzy godziny, siedząc w pierwszej ławce, tuż przed nauczycielami, w stanie pełnej nieświadomości posługiwałam się wspomagaczem polsko-francuskim. Jakoś zupełnie nie przyszło mi do głowy, że jest w tym coś podejrzanego. Choć wbrew pozorom, znacznie bardziej pomocny byłby dla mnie słownik francuski, gdzie zamiast tłumaczenia pojedynczych słów, które w większości znam, miałabym przykłady ich zastosowania i konstrukcje, których śmiem twierdzić, że nie opanuję w pełni przenigdy. Z niecierpliwością czekam na wyniki :).
A na zakończenie krótka prośba do wszystkich czytelników internetowego przejawu moich talentów pisarskich: komentujcie! Śmiało! Pani z mięsnego, koledzy z roku, ludzie obdarzeni talentami muzycznymi i ci którym tylko tak się wydaje, Tatuś Muminka, wszystkie byłe mojego obecnego i obecne moich bylych oraz krewni i znajomi Królika są mile widziani. Bez tego autor traci motywację do kontynuowania swojego dzieła. Jeśli zatem wciąż chcecie mnie czytać, a na to wskazuje licznik odwiedzin, który wybił już prawie dwa i pół tysiąca, potrzebuję odzewu. Ja i tak napocę się nad tym najwięcej.
Czytelność tekstu (ze względu na zabiegi graficzne) jakoś tak spadła... Co do egzaminu, pogratulować szczęścia. Inna sprawa że na egzamie z francuskiego niekorzystanie ze słownika dwujęzycznego wydaje się dość oczywiste. No ale rozumiem, że nie miałaś czasu się nad tym zastanowić. Polecam rozejrzenie się przed wyjazdem za jakimiś książkami gramatycznymi/słownikami - na miejscu kupisz taniej niż w Polsce, i do tego znacznie lepsze materiały. Ja przynajmniej tak swego czasu zrobiłem...
ReplyDeleteCzytelność spadła, ale coś za coś. Biorąc pod uwagę ilość tekstu, raczej nie zjedzą mnie wyrzuty sumienia z powodu pogarszania się wzroku całej rzeszy milczących czytelników.
ReplyDeleteJeśli chodzi o egzaminy i słowniki, to w tym momencie również wydaje mi się to oczywiste :P. Jednak i tutaj nie ma miejsca na wyrzuty sumienia, bo i tak pisałam go wyłącznie dla sportu i własnej satysfakcji.
Natomiast wyprawę w dżunglę książkową mam zaplanowaną już na czwartek i mam wielką nadzieję na upolowanie czegoś dobrego :).
A w ramach urozmaicenia może byś tak napisał kilka słów na temat tego jak mija Erasmus spędzany w Szwajcarii?
No to może ja się ujawnię;p świetny blog! zwłaszcza dla osoby która nie może się zdecydować gdzie by tu pojechać na Erasmusa. Czekam na kolejne notki:D
ReplyDeletepozdrawiam:)
:D
ReplyDeletePrzyparta do muru, wywołana prawie po imieniu, przyznam się po cichu, że czytuję (nieregularnie ze względu na trudności techniczne, ale zawsze z chęcią i zapałem), z tchem zapartym i no co tu dużo mówić zazdrością.
ReplyDeleteNie poddawaj się bejb, pisz: małe, drobne, ale chętnie czytane powiastki.
Pani z mięsnego