No i po stresie! Zdałam egzamin, dostałam 15 (w dwudziestopunktowej skali), jaki jest u nas przelicznik, mimo przeszukania internetu, nie mam pojęcia, na uniwersytecie poznańskim byłaby to piątka :). Jestem wolna, dumna i szczęśliwa :).
A tak powoli opanowując już emocje, muszę przyznać że było łatwo, prosto i przyjemnie. Po nocnym zmarnowaniu aż czterech godzin na sen, spotkałam się z Julianą i razem poczłapałyśmy na wydział. Po kilku chwilach nerwowego oczekiwania pojawiła się uśmiechnięta, sympatyczna pani profesor (inna niż nasze starożytne drzewo wykładowe) i na przywitanie zadała nam po jednym pytaniu z prawa pracy, po czym upewniła się czy zagadnienia aby na pewno się nam podobają, bo możemy dostać inne. Obie z Julianą stwierdziłyśmy, że są super, tym samym rozpoczynając owocną współpracę. Kolejne 5 minut spędziłyśmy nad kartkami szperając w ciemnych zaułkach własnej pamięci w poszukiwaniu niezbędnych informacji. Odpowiedź trwała dziesięć minut i przebiegała według schematu „od ogółu do szczegółu”. Najpierw wyrzuciłam z siebie wszystko co wiem, potem pani profesor zadawała pytania, przy czym czas odpowiedzi na każde kolejne ulegał skróceniu, na koniec należało już tylko przytaknąć albo zaprzeczyć. Wszystkie opuściłyśmy salę zadowolone. Tak oto odzyskałam wolność, apetyt i spokój sumienia.
Wczoraj natomiast, w ramach wieczornego odstresowywania i ukulturalniania zarazem, udałam się razem z Kamilem do Centrifugeuse na jednoosobowy koncert wiolonczelowy Didiera Petit. O tym, że będą to wyłącznie improwizacje uprzedził mnie wcześniej informator, ale takiego chaosu moja wyobraźnia nie była w stanie wcześniej przypuszczać. Koncert był absolutnie genialny, a podczas godzinnego grania wiolonczela została wykorzystana w każdy możliwy sposób nie powodujący jej trwałego i całkowitego zniszczenia, czego nie można powiedzieć o smyczku. Smyczki od samego początku przygotowane były dwa, co po pierwszych pięciu minutach koncertu nikogo już nie dziwiło. Podczas gdy jeden wyłysiał całkowicie na skutek obijania nim pudła i wszystkiego innego co się napatoczyło, drugi czekał w zapasie, na wypadek gdyby artysta zapragnął jeszcze na koniec przypadkiem zagrać kilka nut przyjaznych dla uszu. Jednym słowem: trans. Tupanie, ślizganie, tańczenie, obijanie, drapanie, mruczenie i śpiewanie przy nieprzerwanym akompaniamencie wiolonczeli. Super.
Droga Autorko. Zdiagnozowałaś mi dziś problemy z głową i jednocześnie wyrzuciłaś brak komentarza (choć przyznaję - obiecanego). Skoro tak to sama chciałaś i masz komentarz od niezrównoważonego psychicznie. Gratuluje sukcesu choć ani przez moment nie wątpiłem, że tak się to pozytywnie skończy.
ReplyDeleteNajważniejsze, że jutro w godzinach wieczornych na lotnisko Okęcie podjeżdza ekskluzywny VIP'owski Escort z wyjątkowo przystojnym kierowcą - zgadnij po kogo ;)
Kierwoca (wyjątkowo przystojny) poszedłby pośpiewać sobie z radości na ulicy ale wtedy na pewno go zawiną. Zamiast tego wraca więc do pracy.
Wrrrummm! :D
Hehe, no znasz kogoś kto mógłby Ci powiedzieć jaki jest przelicznik i to z głowy, bez szukania w necie :D No ale może już zapomniałaś o moim istnieniu...
ReplyDelete