Thursday, December 9, 2010

Rakietą na szczyt




W sobotę miała miejsce ostatnia w tym roku, uniwerkowa wycieczka w góry. Trochę szkoda, ale przynajmniej sezon został zakończony w pięknym stylu, mogliśmy się poczuć jak na biegunie. Specjalnie na nasz przyjazd góry zostały przykryte półtorametrową warstwą świeżego, puszystego śniegu, a cały dzień świeciło piękne słońce. Dzięki temu, wraz z dziesiątką innych ochotników, miałam okazję pierwszy raz w życiu zasuwać w rakietach śnieżnych, co jest doznaniem absolutnie fantastycznym! Z łatwością pokonuje się długie dystanse półtora metra nad ziemią. Nie dziwi mnie już zatem wcale, że przydatny ten sprzęt został nazwany rakietami.





Po południu udało nam się wdrapać na jeden z niższych szczytów, skąd rozciągały się przepiękne zimowe widoki. Jednak z powodu towarzystwa silnego wiatru, który bezlitośnie przytulał się do każdego odsłoniętego kawałka ciała, szybko zarządziliśmy ewakuację. Droga powrotna była szybka: wyścigi stylem dowolnym. Połączenie biegania ze skakaniem i turlaniem dawało nadzwyczaj radosne efekty, a świeży śnieg działa trochę jak trampolina i całkiem nieźle odbija rozpędzonego biegacza. Po takich zawodach, do samochodów wsiadaliśmy już jako sople lodu. Zabawa naprawdę wspaniała, dopisać do listy: Sara poleca!





Natomiast w niedzielne południe, które beztrosko spędzałam w łóżku razem z książką, nawiedził mnie Felix (sympatyczny, niemiecki sąsiad), który wpadł na pomysł integracyjnej sałatki owocowej. W tym celu chodził po całym piętrze i zapraszał do kuchni znajomych wraz z przypadkowo zastanymi w ich pokojach owocami. Jak wiadomo spontaniczne pomysły są najciekawsze i za cenę grejpfruta, banana i jabłka bardzo miło spędziłam popołudnie wraz z dziewięcioma innymi osobami. Jednak co znamienne nie przyłączył się do nas żaden rodowity Francuz. Nie wiedzą co tracą :).

No comments:

Post a Comment