Po lodowatej nocy nastał słoneczny dzień i życie obudziło się na nowo. Sprawnie spakowaliśmy mieszkanie do plecaka, pozdrowiliśmy ludzi, którzy o poranku przyszli zbierać oliwki w naszym ogródku i wydoiliśmy automat z mlekiem. Prawdziwie wiejski poranek.
Cywilizacja jednak dopadła nas szybko. Wczoraj na dworcu byliśmy lekko zaskoczeni faktem, że aby kupić bilety, trzeba było mieć wydrukowany wcześniej numerek kolejkowy, niczym na poczcie. Nasze zdziwienie nie miało jednak granic, gdy okazało się, że taki sam system obowiązuje w maleńkim Figueres, w... piekarni. Zanim się normalny człowiek zorientuje, już wyprzedza go dziesięciu tubylców. Ciekawe tylko, czy chciano chronić turystów przed autochtonami, czy może odwrotnie? Biorąc pod uwagę południowy temperament, możliwe że gdyby nie ten system, Hiszpanie byliby już w pierwszej dziesiątce wymierających gatunków.
Drogę do muzeum Dalego zastąpił nam punkt informacji turystycznej, który zawsze warto odwiedzić bez żadnej przyczyny i który szybko zmienił nasze plany. Okazało się bowiem, że urocze to miasteczko dysponuje także największą w Europie fortecą. Udaliśmy się więc na pobliski pagórek, aby pochodzić po czymś, co zostało wzniesione pod koniec XVIII wieku, a co gdyby powstało kilka stuleci wcześniej, byłoby pięknym zamkiem. Poszwendaliśmy się zatem bez większego entuzjazmu między niezbyt starymi murami, z których rozciągał się całkiem przyjemny widok na okolicę.
Następnie nie marnując czasu, popędziliśmy zwiedzać muzeum Dalego, które zostało założone 36 lat temu przez samego artystę. Dużo sal, dużo ciekawostek przykuwających uwagę i wszędzie dużo ludzi. Niestety najbardziej znanych obrazów uświadczyć tam nie można, autor miał nieszczęście być docenianym już za życia, w związku z czym większość tego co opuściło jego pracownię rozpłynęło się po świecie.
Kiedy wyprowadziliśmy się z muzeum tuż przed zamknięciem, nie pozostawało już nic innego jak tylko rozpocząć powrót do domu. Wystartowaliśmy więc dość późno z pobliskiej stacji benzynowej, a jak wiadomo nocą czas oczekiwania między kolejnymi przejażdżkami wzrasta wprost proporcjonalnie do pory. Nie obyło się też bez małych przygód. Kierowca, który wyrzucił nas koło Tuluzy twierdził że za chwilkę będą bramki i tam spokojnie sobie staniemy z karteczką. Niestety odległości z punku widzenia pędzącego samochodu rządzą się swoimi prawami i tak oto nie ominął nas trzykilometrowy, romantyczny spacer brzegiem autostrady. Sami nie wiedzieliśmy czy brak ruchu w nocy na autostradzie jest dla nas raczej powodem do smutku czy do radości. Ostatni pan, wesoły tirowiec, a na domiar złego Hiszpan (=nie znający ani jednego słowa w ludzkiej mowie) poinformował nas nad ranem, że minęliśmy już Pau. Wiadomość ta nie ucieszyła nas zbytnio, zmartwienie nie trwało jednak długo, bo po chwili pojawił upragniony zjazd do Pau. Nigdy nie będzie nam dane dowiedzieć się czy pan kierowca był mocno niezorientowany we własnej trasie, czy też był obdarzony tak specyficznym poczuciem humoru. Wszystko jednak zakończyło się szczęśliwie padnięciem do łóżka o godzinie 8.00 rano, kiedy normalni ludzie właśnie wychodzili na poranne zajęcia.
Ale to nie koniec podróży. To tylko krótka przerwa przed kolejnymi przygodami :).
Drogę do muzeum Dalego zastąpił nam punkt informacji turystycznej, który zawsze warto odwiedzić bez żadnej przyczyny i który szybko zmienił nasze plany. Okazało się bowiem, że urocze to miasteczko dysponuje także największą w Europie fortecą. Udaliśmy się więc na pobliski pagórek, aby pochodzić po czymś, co zostało wzniesione pod koniec XVIII wieku, a co gdyby powstało kilka stuleci wcześniej, byłoby pięknym zamkiem. Poszwendaliśmy się zatem bez większego entuzjazmu między niezbyt starymi murami, z których rozciągał się całkiem przyjemny widok na okolicę.
Następnie nie marnując czasu, popędziliśmy zwiedzać muzeum Dalego, które zostało założone 36 lat temu przez samego artystę. Dużo sal, dużo ciekawostek przykuwających uwagę i wszędzie dużo ludzi. Niestety najbardziej znanych obrazów uświadczyć tam nie można, autor miał nieszczęście być docenianym już za życia, w związku z czym większość tego co opuściło jego pracownię rozpłynęło się po świecie.
Kiedy wyprowadziliśmy się z muzeum tuż przed zamknięciem, nie pozostawało już nic innego jak tylko rozpocząć powrót do domu. Wystartowaliśmy więc dość późno z pobliskiej stacji benzynowej, a jak wiadomo nocą czas oczekiwania między kolejnymi przejażdżkami wzrasta wprost proporcjonalnie do pory. Nie obyło się też bez małych przygód. Kierowca, który wyrzucił nas koło Tuluzy twierdził że za chwilkę będą bramki i tam spokojnie sobie staniemy z karteczką. Niestety odległości z punku widzenia pędzącego samochodu rządzą się swoimi prawami i tak oto nie ominął nas trzykilometrowy, romantyczny spacer brzegiem autostrady. Sami nie wiedzieliśmy czy brak ruchu w nocy na autostradzie jest dla nas raczej powodem do smutku czy do radości. Ostatni pan, wesoły tirowiec, a na domiar złego Hiszpan (=nie znający ani jednego słowa w ludzkiej mowie) poinformował nas nad ranem, że minęliśmy już Pau. Wiadomość ta nie ucieszyła nas zbytnio, zmartwienie nie trwało jednak długo, bo po chwili pojawił upragniony zjazd do Pau. Nigdy nie będzie nam dane dowiedzieć się czy pan kierowca był mocno niezorientowany we własnej trasie, czy też był obdarzony tak specyficznym poczuciem humoru. Wszystko jednak zakończyło się szczęśliwie padnięciem do łóżka o godzinie 8.00 rano, kiedy normalni ludzie właśnie wychodzili na poranne zajęcia.
Ale to nie koniec podróży. To tylko krótka przerwa przed kolejnymi przygodami :).
"Największa w Europie fortecą"?? Pod jakim względem?
ReplyDeleteHmm... największe rzeczy są najczęściej największe pod względem wielkości. Oczywiście domyślam się, że Żabojadom chodziło o zajmowany teren a nie np. wysokość lub objętość ;)
ReplyDeleteŻal trochę, że już naprawdę kolejnej części nie ma. Będzie trzeba stworzyć nową historię godną opisu tu czy ówdzie. Droga autorko - mogę z Tobą choćby do piekła... w dół na złamanie karku gnać, czy jakoś tak...
Kochanie! Żabojady, Żabojadami, ale to akurat było w Hiszpanii, tylko tak przypomnę:). A CDN naszych przygód nastąpi jeszcze niejeden z całą pewnością:).
ReplyDeleteAnonimowy Piotrku, wiedza o największości oparta jest na tamtejszym informatorze fortecznym, ja też bym stawiała na powierzchnię. Czyli w dostępnym nam oryginale po prostu "the biggest fortress in Europe" :P. Chyba nie kłamią, ale kto ich tam wie... W googlach wyskakuje co najmniej 20 największych fortec, zupełnie nie rozumiem cóż to za problem ustalić która faktycznie ma pierwszeństwo :P