Thursday, November 4, 2010

Tęsknienia chwilowy koniec

Blog mój jest ostatnio mocno niedowartościowany, ale można to uznać za całkowicie naturalne, gdy weźmie się pod uwagę, że w ostatnią sobotę samoloty ostatecznie nie strajkowały. Lestat zatem cały, zdrowy i niezmiernie zmęczony po całodobowej podróży pojawił się w tutejszym świecie w weekendowy poranek, ku mej wielkiej radości. Od tej pory, pomijając krótkie momenty wypadów na zajęcia, czas spędzamy razem, a świat od razu jest bardziej kolorowy. Siedzenie zaś przed komputerem celem opisywania piękności tego świata całkowicie naturalnie zeszło na ostatni plan. Może Lestat, stary bloger-wyjadacz doświadczony w Danii, sam coś napisze, gdyby przypadkiem cierpiał na nadmiar wolnego czasu pod moją nieobecność?



Przez ostatnie kilka dni natomiast uniwerek wrócił do normalnego funkcjonowania, zajęcia zaczęły się pojawiać o swoich stałych porach i w przewidywalnych miejscach, co znacznie ułatwia uczęszczanie na nie. We wtorek wieczorem jedynie narodziła się plotka, jakoby przy kolejnym głosowaniu ponownie zarządzono blokadę uczelni, ale nie dałam wiary tej zaskakującej informacji, która była doskonałym pretekstem do ominięcia wczesnego wstawania i wybrałam się na zajęcia, które żadnej nowej blokady nie doświadczyły. Szkoda, akurat teraz dużo wolnego czasu byłoby bardzo wskazane.


Mimo braku dużej ilości wolnego czasu udało nam się z Lestatem dokonać również kilku rzeczy konstruktywnych, godnych opisania. Pierwszego wieczoru wybraliśmy się do Centrifugeuse, gdzie uniwersyteckie grupy taneczne z całej okolicy prezentowały swój artystyczny, w pełni profesjonalny dorobek ostatniego roku. W poniedziałek zwiedziliśmy tutejszy zamek, który jest bardzo ładny tak na zewnątrz, jak i w środku, gdzie znajduje się niezmierzona wprost ilość Henryków IV oraz wystawa sfatygowanych mocno dzieł sztuki dywanowej, która zajmuje większość zamkowych ścian. Powłóczyliśmy się uroczymi uliczkami Pau o różnych porach dnia i nocy, odwiedziliśmy pobliskie zalesione tereny, a przede wszystkim spędziliśmy dużo czasu z przeróżnymi sąsiadami w kuchni, która po tygodniowych wakacjach została na nowo gęsto zaludniona oraz wieczornie zaimprezowana. Jako dopełnienie szczęścia powróciła pożyczająca gitarę Amandine. Któregoś popołudnia, dwóch Marokańczyków zaprosiło nas też na wspaniałą, aromatyczną herbatę prosto z Maroka, która ostatecznie kleiła się bardziej niż rozmowa. Ten egzotyczny trunek podawany jest bardzo gorący, w małych szklaneczkach, z pięknie pachnącą miętą oraz ilościami cukru tworzącymi roztwór nasycony. Potraktowane jako deser, smakuje wyśmienicie.

Całkiem przypadkowo odkryliśmy rzecz zupełnie w Polsce nieznaną: mlekomat. Od automatu z napojami różni się tym, że mleko nie wyskakuje od razu w puszce, ale trzeba zainwestować w elegancką szklaną butelkę (ewentualnie mniej elegancką, plastikową), a następnie ją napełnić pysznym, świeżym schłodzonym mlekiem, którego większość zawsze znika od razu na miejscu. Mimo usilnych poszukiwań, z żalem stwierdziliśmy, że na zapleczu nie ma nic łaciatego. Dojenie krowy dla mieszczuchów.

  

Częstą rozrywką muzyczną stał się ostatnio w akademikach alarm przeciwpożarowy. W ciągu kilku dni, w moim budynku śpiewał dwa razy, nie przejmując się w najmniejszym stopniu ciszą nocną, co daje mej siedzibie drugie miejsce w rankingu, zaraz za sąsiednim budynkiem, gdzie alarm płakał ostatnio trzy razy w ciągu godziny. Uważam, że mogliby zmienić melodyjkę na bardziej przystępną, utwór pod tytułem „pozbawianie słuchu” staje się po pewnym czasie mocno nużący, a z każdym odtworzeniem robi coraz mniejsze wrażenie na słuchaczach, którym nie chce się już nawet wychodzić przez budynek. W każdym razie oklasków nie zbiera już od dawna.

No comments:

Post a Comment