W niedzielę natomiast, po odespaniu sobotniej wycieczki, miałam okazję uczestniczyć w wielonarodowym obiedzie. Ninon, Francuzka poznana tydzień temu w górach zaprosiła do siebie kilka osób, aby razem przygotować posiłek. W końcu nie od dzisiaj wiadomo, że grupowe opychanie się sprawia znacznie więcej przyjemności niż indywidualne. W jej kuchni zalęgła się więc trójka Niemców, dwójka Francuzów, jedna Brazylijka i ja. Przygotowaliśmy wspólnie mnóstwo pyszności, które zamierzam powtórzyć i zaprezentować szerszej publiczności po powrocie do Polski. Na stole pojawiły się zapiekanki ze śmierdzącym na kilometr kozim serem z miodem, tradycyjne francuskie quishes (za którymi osobiście nie przepadam), marchewka z czosnkiem (kto by pomyślał, że czosnek może okazać się smaczny?), kalafior w sosie serowym, chipsy tortillowe w sosie warzywnym na bazie awokado, sałatka owocowa, ciasta, przeróżne ciasteczka i jeszcze kilka smakołyków. Kto zazdrości? :)
Taki obiad to całkiem niezły interes dla organizatora tego bałaganu: resztkami cała francuska rodzina wyżywi się przez tydzień. Dobrze, że wieczorem zaczął padać deszcz i Ninon o dobrym sercu odwiozła nas do domów samochodem. Inaczej z trudem dotoczylibyśmy się z powrotem do własnych łóżek.
No comments:
Post a Comment