Barcelońskie hostele wymyśliły całkiem niezły patent na poranne zwlekanie z łóżek balujących do późna gości: śniadania, zawsze wliczone w cenę pokoju, wydawane są wyłącznie między 8.00 a 10.00. Sprytny ten sposób uratował dla nas przedpołudnie, za co jesteśmy wdzięczni hostelowym tostom i kawce.
Jak prawdziwi turyści, bez dużych plecaków, za to z dużym aparatem fotograficznym cały dzień włóczyliśmy się przeróżnymi uliczkami, oglądając przy okazji co bardziej znane projekty Gaudiego i wiele innych przyjemnych miejsc. Nie jestem pasjonatką wielkich aglomeracji miejskich, ale Barcelona ma w sobie dużo uroku, jest zadbana i przede wszystkim ciekawa. Każda jej część wygląda inaczej, a wszystkie są bardzo ładne.
W ramach odkrywania nowych smaków, w mijanym po drodze sklepie zaopatrzyliśmy się w kilka regionalnych produktów spożywczych. Dla każdego to co lubi najbardziej, czyli Lestat wybrał oryginalną kiełbasę, a ja dziwne ciastka. Obydwa produkty były tak specyficzne, że starczyły jeszcze na dwa kolejne dni. W dziedzinach mięsnych nie bardzo mogę się wypowiadać, z powodu braku znajomości tematu, natomiast jeśli chodzi o słodycze, to były po prostu bardzo kruche, nieprawdopodobnie wprost słodkie i jednocześnie tłuste. Zaskakujące połączenie, prawdopodobnie stworzone tylko dla przyjezdnych, bo nie wyobrażam sobie, żeby można to było spożywać inaczej niż w ramach ciekawostki smakowej jednorazowej.
Najlepsze na deser: Sagrada Familia. Pokusiliśmy się nawet o odstanie odpowiedniego czasu w długiej, wielonarodowościowej kolejce, aby wejść do środka. Dla niewtajemniczonych: jest to kościół zaprojektowany przez Antonio Gaudiego, jego największe przedsięwzięcie architektoniczne, któremu całkowicie oddał ostatnie lata swojego życia oraz większość zdrowego rozsądku, nim dał się potrącić przez barceloński tramwaj. Gaudi genialnym architektem był i konstrukcja ta z całą pewnością jest niezwykła. Budowa trwa już 128 lat i bardzo jestem ciekawa czy uda się ją ukończyć wcześniej niż moje życie. Jeśli obiła nam się o uszy informacja, że prace są mniej więcej w połowie, to cóż, marne na to szanse. Wszystko to idzie w tempie ślimaczym, ponieważ umysł geniusza zaprojektował katedrę na kształt żywego organizmu, każdy element jest inny i wszystkie są wykonywane ręcznie, nad czym całe stadko zapalonych rzeźbiarzy, pracuje z pasją. Marzenie twórcy poniekąd już się spełniło, ponieważ Sagrada sama na siebie zarabia i to lepiej niż większość żywych organizmów. Ale potrzeby również ma ogromne, a z całą pewnością grzecznie płaci podatki. Sagradzie życzymy wszystkiego najlepszego, niechaj rośnie szybko i zdrowo.
Z przykrością muszę stwierdzić, że do Barcelony spóźniliśmy się o jeden dzień. Tak niewiele bowiem dzieliło nas od spotkania z Benedyktem XVI, który przyjechał nadać naszej Sagradzie status bazyliki mniejszej, cokolwiek nie miałoby to oznaczać. Jesteśmy nieutuleni w żalu.
Wracając do domu całkiem przypadkową ścieżką, trafiliśmy na łuk triumfalny, który jak to łuki triumfalne był zupełnie zwyczajny. Osobiście całkowicie nie pojmuję idei wznoszenia budowli tak bezużytecznych, będących jedynie wyrazem megalomanii różnych przywódców. Stoją takie dziwadła w różnych miastach, najczęściej otoczone placami i należy robić im zdjęcia. Dodatkowo, barceloński łuk nie może nawet obronić się tradycją, ponieważ został stworzony jako brama do wystawy, która miała miejsce 120 lat temu. Czy nie lepiej jakaś ładna fontanna?
Wieczór zaowocował niedalekim, chłodnym spacerem, dookoła naszego tymczasowego miejsca zamieszkania oraz absolutnie paskudnym obiadem w postaci fasolki z puszki, która służyła jedynie podtrzymaniu życia. Spędziliśmy też mnóstwo czasu przed hostelowym komputerem, szukając na mapach jakiegokolwiek miejsca, które pomogłoby nam wydostać się następnego dnia z miasta. Bezskutecznie. Barcelona została zaprojektowana zbyt idealnie aby pozostawić jakiekolwiek miejsce dla autostopowiczów przy drogach wylotowych idealnie przechodzących w autostrady. Pociągi natomiast były zdecydowanie za drogie, jak utrzymywały bezczelne strony linii kolejowych. Trzeba zdać się na szczęście.
CDN
A po więcej zdjęć z całego mojego pobytu w Pau zapraszam na
No comments:
Post a Comment