Saturday, October 2, 2010

Drużyna pierścienia



W tutejszych warunkach nie jest możliwy spokojny dzień, spędzony zgodnie z założonym planem. Dzisiaj mieliśmy w ramach uniwerkowych sportów odbyć daleką wycieczkę w Pireneje, w stronę jeziora Larribet. Kiedy w piękny sobotni poranek wszyscy, po piątkowych imprezach, dzielnie zwlekli swoje niewyspane zwłoki na miejsce zbiórki, okazało się że autobus nie dał rady dokonać tego samego. Rozpoczęło się wielkie poszukiwanie samochodów. Czwarty i ostatni znalazł się dokładnie w momencie gdy rozpoczynaliśmy losowanie mające na celu wyeliminowanie dwóch osób. W samą porę, zaczynało robić się gorąco... Plany na wycieczkę zostały zmienione razem ze środkiem transportu. Wpełzaliśmy mozolnie na najbliższe Pau wzniesienia, dzięki czemu z góry, z odległości około 30 km, było widać nasze piękne miasto, oto ono:


Ponieważ w zeszłym tygodniu w górach było bardzo zimno, na dzisiejszą wycieczkę zaopatrzyłam się w we wszystko co posiadam w szafie, a nawet dokupiłam rękawiczki, tym samym zapewniając przepiękną pogodę. Takie rzeczy nigdy nie dzieją się przypadkowo, towarzysze wycieczki powinni być mi wdzięczni. Prażyłam się więc większość dnia w promieniach zupełnie jeszcze niejesiennego słońca, wśród pięknej natury. I odkryłam pewną zależność, jeśli chodzi o rośliny. Wyglądają dokładnie tak jak u nas, ale pozamieniały się rozmiarami. Na łąkach pełno jest mikroskopijnych kwiatków, które w polskich warunkach mają kilkanaście centymetrów. Powielone wielokrotnie, ładnie wyglądają i nikomu nie wadzą. Ale gdy zamiast niewinnej małej paprotki, drogę zastępuje dwumetrowe paprociowe drzewo, człowiek zaczyna już czuć się nieswojo...


Wśród przyrody w rozmiarze XXL każdy może poczuć się jak hobbit. Dodatkowo dzisiejsza wyprawa jest też najlepszym dowodem na to, że nie ma takich gór, w których nie dałoby się chodzić na przełaj, a nasz przewodnik, Bernard, nie jest za bardzo przywiązany do ścieżek i szlaków. Jak drużyna pierścienia, elegancko maszerując jeden za drugim, przedzieraliśmy się niezauważalnie przez położony przez burzę iglasty las, a cała ta przyjemność pod kątem 30 stopni. Jedno jest pewne: po przemarszu dwudziestoosobowej grupy, ścieżka pojawia się w rzeczywistości tam, gdzie wcześniej istniała tylko w wyobraźni. Po każdej uniwersyteckiej wycieczce mapy powinny być aktualizowane.


Na zakończenie dnia, kiedy zmęczeni wracaliśmy samochodami do Pau, drogę zagrodziły nam schodzące z gór krowy. Na serpentynowej dróżce szerokości samochodu, nie sposób wytłumaczyć poczciwym zwierzętom, że byłoby dobrze, gdyby na chwilkę przesunęły się na bok. Majestatycznie i bez pośpiechu schodziły więc przez godzinę do najbliższej wioski, a my powoli i spokojnie staczaliśmy się za nimi. Przecież wiadomo, że w górach czas płynie zupełnie inaczej.


Zdjęcie pt. „Czarna owca” :





No comments:

Post a Comment