Friday, October 1, 2010

Dla odmiany

Lokale w Pau mają opracowany swój unikalny system i nie podbierają sobie klientów. Wieczorami otwarte są tylko restauracje i puby, które po północy zaczynają się zamykać, a na ich miejsce wchodzą wszelkie nocne kluby do potańczenia. Bywalcy dyskotek nie mają tu zatem łatwego życia, zabawa w takich miejscach zaczyna się dopiero po pierwszej. Jeśli nawet coś jest wcześniej otwarte, to świeci pustkami.


Wczoraj wieczorem odbywało się coś na kształt studenckiego święta. Nic specjalnego właściwie, poza tym że dwie największe dyskoteki w Pau (w tym lokal o wdzięcznej nazwie Pindy) oferowały wstęp wolny dla studentów. Zaowocowało to takim ściskiem w środku, że gdyby ktoś dosypał żelfixu, z całą pewnością zrobiłby się z nas całkiem niezły dżem. Podtrzymująca życie klimatyzacja ledwo dawała sobie radę. Gdyby wysiadła, wszystkich czekałaby śmierć przez natychmiastowe ugotowanie. Całość doskonale dopełniała wyjątkowo mało ambitna muzyka w stylu umca-umca. Zabawę do piątej nad ranem w tak wspaniałym miejscu zawdzięczam tylko świetnemu towarzystwu sąsiadów z mojego akademika :). A brak opłat za wstęp z całą pewnością nie naraził lokalu na straty, biorąc pod uwagę, że każdy musiał zapłacić za szatnię, a drinki kosztowały po 10 euro. W obliczu takich wydatków, bycie ładną Polką kolejny raz okazało się niezwykle praktyczne :).

No comments:

Post a Comment