Tuesday, September 28, 2010

Bon appetit!

Kwestia wyżywienia w obcym miejscu nie jest banalna. Przede wszystkim należy zadbać o to, aby po półrocznym pobycie z dala od domu powrócić w niepogorszonym stanie, wykazując tym samym dużą dozę zaradności oraz troskę o własne zdrowie. Na samym początku nie było to łatwe. Tutejszy uniwerek posiada dwie główne stołówki, gdzie żywią się wszyscy – od sprzątaczek, przez studentów, po wykładowców.

Kraina E
W jednej, Cup de Sud, żywiliśmy się przez pierwszy tydzień, wykorzystując tym samym kupony na darmowe posiłki, jakie zafundowała nam uczelnia. Myśl o tym do tej pory napawa mnie przerażeniem. Wszystkie możliwe potrawy serwowane były w kolorach, których nie powstydziłaby się moda lat osiemdziesiątych. W dzisiejszych czasach trudno nie być przyzwyczajonym do najnowocześniejszych technologii, ale zdrowy rozsądek podpowiada mi nie ufać fluorescencyjnemu różowi kotleta, ani pure w kolorze kanarka. Jedyną sensowną alternatywą było samodzielne gotowanie w akademikowej kuchni, gdzie odkryłam aż dwie niedziałające kuchenki elektryczne i jedną mikrofalówkę bez opiekacza, która znakomicie zastępuje czajnik i służy do gotowania wody na herbatę. Zgroza...

Kolejki po horyzont
Druga stołówka studencka – la Vague – okazała się znacznie lepsza. Za 3 euro można sobie wybrać całkiem smaczny i duży zestaw obiadowy w normalnym kolorze. Z wyborem menu nie trzeba się spieszyć, średni czas oczekiwania w kolejce obiadowej oceniam na około 20 minut. Ale na ogonki w uniwersyteckim miasteczku nie ma co narzekać, przeważnie są sympatyczne i rozwijające językowo.
Akademikowa kuchnia również zyskała moją sympatię, kiedy okazało się że kuchenki działają. Trzeba tylko raz na trzy minuty przycisnąć magiczny guzik na drugim końcu pomieszczenia, żeby je włączyć. Czego to Francuzi nie wymyślą, żeby studenci nie zrobili sobie krzywdy :).
Jeśli zaś chodzi o inne wspaniałe francuskie przysmaki, to najlepszą rzeczą jaką można tutaj uświadczyć są wszelkie owoce. Najpyszniejsze są czarne figi, które do tej pory niestety zdążyły się już skończyć, ale pozostają jeszcze super słodkie melony i brzoskwinie. Co do wyrobów cukierniczych, to całe miasteczko pełne jest brasserie-patiserie z górami wszelkich wyrobów z ciasta francuskiego, którego zresztą wielką fanką nie jestem. Zupełnie wystarczają mi świeże bagietki z Leclerca. Oczywiście z francuskimi serkami, których jest tutaj olbrzymi wybór. Wreszcie znalazłam się w nabiałowym raju :).
Biedne żaby i ślimaki pozostawiam w spokoju. Posiadanie beretu to za mało, żeby zacząć rozpatrywać je w kategorii jedzenia.

1 comment:

  1. To jest błąd. Żabie udka w cieście są pyszne. Ślimaki też są wyborne. Warto spróbować chociaż:)

    ReplyDelete