Dziś ważny dzień dla rozpoczynającej się francuskiej kariery prawniczej. Pierwsze randez-vous z profesorem odpowiedzialnym za moją edukację, noszącym wdzięczne nazwisko Slonina (jak się okazało odziedziczone po Polskich przodkach). Mój kierunek nie cieszy się dużą popularnością wśród zagranicznych gości, na spotkaniu byłyśmy tylko we dwójkę: ja i Juliana (Niemka, która ucina głowy stereotypom o kobiecej brzydocie tego narodu), a Sympatyczny Tłuszczyk opowiadał nam o tym, co nas czeka w nadchodzących dniach, tygodniach i miesiącach. Trwało to dosyć długo, biorąc pod uwagę jego małoenergiczną osobowość, ale przynajmniej nie mam żadnych wątpliwości, że zrozumiałam wszystko co mówił.
I że informacja jakoby przyszły tydzień był całkowicie wolny od zajęć nie jest jedynie wymysłem mojej bujnej wyobraźni. To się nazywa miła niespodzianka :). W równym stopniu ucieszył mnie fakt, że nie musimy chodzić na ćwiczenia, a jedynie na wykłady, dzięki czemu mamy znacznie mniej pracy, a egzaminów nie zdajemy razem z Francuzami, gdyż będą dla nas organizowane przez każdego wykładowcę oddzielnie. Żyć nie umierać, kto nie był na Erasmusie, ten trąba.
Następnie Słoninka oprowadził nas po swoim królestwie, aby potem zostawić z głowami pełnymi pomysłów na studia i torbami ciężkimi od informatorów. Sama siedziba naszego wydziału wygląda jakby ją ktoś postawił w Polsce za czasów PRLu. Pomijając wszelkie nowoczesne sprzęty elektroniczne, właściwie wszystkie budynki tutejszego uniwersytetu wyglądają jak Centrum Zdrowia Matki Polki. Łódzki uniwerek jest pod względem urody mocno niedoceniany. Po powrocie już nigdy nie powiem o naszym kochanym paragrafie, że jest sennym koszmarem niespełnionego architekta, obiecuję!
Wolny tydzień ucieszył mnie tak bardzo, że zaraz po zajęciach pobiegłam do księgarni i zaopatrzyłam się w mapę całego regionu oraz książeczkę z różnymi wycieczkami po okolicy, od takich które spacerują trzy godzinki po tutejszych pagórkach, do takich które cały dzień zdobywają dwutysięczniki. Spokojnie, jest szansa na jeszcze parę notek, zacznę od tych łatwiejszych.
Natomiast jeśli chodzi o wczorajszy wieczór, to do tej pory jestem pod wielkim wrażeniem jak Erasmusowe imprezy żyją tutaj własnym życiem. Zaczęło się od małego spotkania w kuchni, a skończyło na wielkiej i głośnej imprezie między akademikami. Zaskakująca zależność: im więcej osób jest na miejscu, tym więcej nowych przychodzi. Oczywiście ma to swój urok, ale jeśli chodzi o integrację, to lepsze są jednak imprezy bardziej kameralne, gdzie z każdym można pogadać. Jak to w życiu: najważniejsza jest różnorodność :).
No comments:
Post a Comment