Kiedy obudziłam się następnego dnia, jako osoba odpowiedzialna, nie miałam żadnych wątpliwości czy wybrać się rano na zajęcia. Już się skończyły. Wyspana i radosna podążyłam więc na obiad, gdzie razem z innymi Erasmusami próbowaliśmy odgadnąć jaką to niespodziankę szukuje dla nas Uniwerek na dzisiejsze popołudnie. Hasło „activité sportif” figurujące w planie zajęć od samego początku było owiane tajemnicą.
Zaskoczenie okazało się większe niż ktokolwiek mógł przypuszczać: rafting! Górskie spływy pontonowe. Pierwszy raz brałam udział w czymś takim i mam wielka nadzieję, że nie ostatni. Nasz rafting na szczęście nie był w górach, ale w elitarnym klubie sportowym, na sztucznie przygotowanym torze, który pokonywaliśmy wielokrotnie. Na szczęście, bo na końcu toru mieścił się duży basen, niezwykle użyteczny z punktu widzenia osób, które kończyły spływ obok pontonu i chciały dostać się z powrotem na pokład, aby wjechać windą na górę i rozpocząć zabawę na nowo.
Najlepsze zawsze jest pierwsze wrażenie. Kiedy zostaliśmy porzuceni przez autobus, dostaliśmy piankowe kombinezony, grube kamizelki ratunkowe i kaski i poszliśmy zobaczyć naszą trasę, to poważnie zaczęłam się zastanawiać, czy na pewno chcę brać udział w tym ekstremalnym procederze. Uczucie niepewności nie towarzyszyło mi jednak długo, bo chwilę później, gdy wybieraliśmy pomiędzy większym, ośmioosobowym i dość stabilnym pontonem, a mniejszym, czteroosobowym i wywrotnym, zdecydowałam się oczywiście na ten drugi :). Już na drugim zakręcie zgubiłam wiosło, a na trzecim przewróciliśmy ponton do góry dnem i spotkaliśmy się z nim dopiero w basenie końcowym. Potem było już tylko lepiej, a gdy nabraliśmy trochę wprawy zaczęliśmy spływać tyłem. W pontonie jedna osoba jest zawsze kapitanem i głośno krzyczy komendy, według których reszta wiosłuje. U nas tę funkcję pełnił pan z Uniwerku, znawca wodnych rozrywek, a reszta usiłowała szybko zrozumieć podobnie brzmiące francuskie słowa, aby zastosować się do poleceń, co nieraz dawało mocno sprzeczne efekty. Jednak w takiej konfiguracji, pomyłki następowały jedynie po stronie odbiorcy, natomiast kiedy każdy po kolei chciał być kapitanem, zakłócone było dodatkowo nadawanie informacji, co zaowocowało kolejnymi radosnymi wywrotkami. Na dobre zakończenie, kiedy musieliśmy już oddać pontony, wskoczyliśmy wszyscy do wody i pokonaliśmy całą trasę wpław.
Polecam wszystkim, którzy lubią mocne wrażenia, genialna zabawa!
a ten z lewj za Tobą to kto...? ;p
ReplyDeleteZ tyłu po lewej Niemiec, po prawej Belg, a z przodu koło mnie Francuz. A ktoś wydawał się Tobie znajomy? :)
ReplyDelete