Friday, September 24, 2010

Szczęście w rowerowym nieszczęściu

Wczorajsze wykłady zaczynały się o 10.20, więc mimo ciekawego rozwoju ostatniej imprezy dotarłam na nie świeża, wyspana i pełna zapału do nauki. Kolejny nowy przedmiot – prawo pracy. Pani wykładowczyni wygląda jak część natury nieożywionej. Gdyby nie fakt, że się porusza, z całą pewnością pomyliłabym ją ze stuletnim, karłowatym drzewkiem o dziwacznie powykręcanych gałązkach, a tak bardziej przypomina gnoma, albo inne niezbyt urodziwe, baśniowe stworzenie. Sprawia przy tym oczywiście wrażenie bardzo sympatycznej i doskonale wykształconej. Trudno żeby było inaczej, przy takiej aparycji trzeba mieć coś w zamian, żeby dożyć kolejnego stulecia. Ustawiła sobie mikrofon, który przy niej nagle urósł do niesłychanych rozmiarów, po czym i tak go nie włączyła i zaczęła opowiadać o prawie pracy bardzo monotonnym głosem, nawet nie usiłując wzbudzić w studentach cienia nadziei, że przedmiot może być choć odrobinę interesujący. Poinformowała nas jedynie że jest ważny. Non, merci. Podjęcie decyzji czy będę uczestniczyć w tej katastrofie pedagogicznej zajęło mi dziesięć minut, potem już tylko należało poczekać kolejne pięćdziesiąt do przerwy.


Dzisiaj natomiast wyruszyłam na miasto z silnym postanowieniem zakończenia historii naprawy roweru. Zamierzałam zrobić to już wczoraj, ale sklep, który miałam odwiedzić był zamknięty, więc zostawiłam przyjaciela na noc w centrum, żeby dzisiaj go odebrać i zaprowadzić do weterynarza. Ta noc z całą pewnością była dla niego traumatycznym przeżyciem... Nie mógł mi co prawda o tym opowiedzieć, ale poznałam od razu po przekrzywionej smutno kierownicy, wykręconym siodełku i wygiętym kole. Linka którą był przypięty została złamana, za to rower stał, co do centymetra, w tym samym miejscu, gdzie go zostawiłam. Ta niewytłumaczalna przemoc na długo odmieni mój środek transportu oraz zapewne moje finanse...


Dalsza część historii jest już znacznie szczęśliwsza. Kiedy stałam pochylona nad ukochanym wrakiem, a no mojej twarzy malował się obraz całkowitego braku zrozumienia dla konstrukcji tego świata oraz budowy rowerów, szybko znalazło się dwóch sympatycznych Francuzów, którzy chcieli mi pomóc. Jeden poszedł ze mną do pobliskiego go sportu, gdzie kupiłam oponę i dętkę, a drugi skoczył do domu po niezbędne narzędzia. Pół godziny później mogłam już spokojnie odjechać do domu. Bycie ładną Polką ma swoje wielkie zalety :).

No comments:

Post a Comment