Saturday, September 11, 2010

Niczym rusałka


Mój wybitny talent do bycia zaskakiwaną dzisiaj przekroczył wszelkie granice. Kiedy zapytano mnie jaki sport wybieram w ramach sobotnich zajęć, niewielka jest różnica w wymowie pomiędzy słowami canoeing, a canyoning. A w rzeczywistości jest ogromna. Zatem kiedy poszłam rano na miejsce zbiórki, przekonana że będę spokojnie pływać cały dzień kajakiem i zobaczyłam moje nazwisko na liście pod tym drugim sportem, moje zaskoczenie było ogromne. Po przeprowadzeniu szybkiego wywiadu dowiedziałam  się, że canyoning jest sportem ekstremalnym, który w skrócie polega na schodzeniu wysokogórskim strumieniem. Zatem jak się okazało, zupełnie przypadkowo miałam okazję zdobycia nowych doświadczeń, a były naprawdę genialne :).

Nasza grupa liczyła 14 osób oraz czterech instruktorów. Pierwszą godzinę spędziliśmy w magazynie, dobierając dla siebie odpowiedni sprzęt, dostaliśmy piankowe uniformy, które zakrywały nas od stóp do głów, uprzęże i kaski. Drugą godzinę podróżowaliśmy autobusem do serca Pirenejów, maleńkimi ścieżynkami, aż do wysoko położonego parkingu w górskim, dzikim lesie. Tu zaczęła się prawdziwa przygoda. Najpierw 40 minut szliśmy pod górę, aż dotarliśmy do miejsca wodowania, czyli po prostu w dogodnym miejscu wskoczyliśmy do lodowatego strumienia. Piankowe kostiumy są naprawdę genialnym wynalazkiem, bez nich prawdopodobnie nie wytrzymałabym tam nawet 5 minut, a co dopiero 5 godzin! Zadanie nie było łatwe, na zmianę trzeba było pływać, brodzić, chodzić, przemykać się między wielkimi głazami a przy tym w wielu miejscach pilnować, żeby nie zostać porwanym przez nurt i roztrzaskanym na skałach. Było sporo wspinaczki oraz zjazdów na linach, czasem loty na długich, wyżłobionych w skałach przez wodę zjeżdżalniach. Krótkie momenty zawahania pojawiały się kiedy trzeba było skakać razem z kilkumetrowymi wodospadami. Zabawa genialna! Na szczęście mieliśmy w swojej grupie Sama, Australijczyka, który jako jedyny posiada wodoodporny aparat, inaczej nie byłoby szansy na żadne zdjęcia z tej przygody.

W drodze powrotnej zatrzymaliśmy się jeszcze całą grupą w małej, turystycznej miejscowości, na piwo z widokiem na góry, co było bardzo miłym zakończeniem dnia po wspólnym wysiłku. Muszę koniecznie dowiedzieć się czy ten sport jest praktykowany również w Polsce. Przypuszczam, że nie dysponujemy takimi strumieniami jak w Pirenejach, ale chciałabym to powtórzyć, chociażby w mniejszym zakresie. Jestem cała strasznie poobijana i potłuczona, ale tym bardziej szczęśliwa. Canyoning jest kolejną rozrywką z cyklu „Sara poleca” :).




2 comments:

  1. Coś nikt nie komentuje, każdy tylko czyta. To nieładnie, pisałem bloga i wiem, że dla autora nie ma większej frajdy niż odzew ze strony czytelnika.
    Jak zaczniesz jeszcze uprawiać zjazdy rowerem ze szczytu lodowca i skakanie z mostów ze spadochronem (lub bez) to ja się poddaje i szukam normalnej dziewczyny.
    Póki co jednak cieszy mnie, że tak elegancko dbają o wasz czas - jeszcze nie słyszałem o tylu atrakcjach dla erazmusów.

    ReplyDelete
  2. Ułaaa... zazdrość pokazała się w moich jakże niewinnych oczach ]:-> Od czasu do czasu wspominam La Omowe przygody, tkwiąc w momencie wrześniowo-podręcznikowego marazmu , a Ty prezentujesz tak wyborne sportowe atrakcje! Muszę koniecznie dodać canyoning do listy rzeczy, których mam zamiar spróbować - połaszczę się nawet na otarcia i siniaki ;)

    Z innej beczki... Złożyłam Ci dość interesującą ofertę na fb, także czekam na odpowiedź. Jak przystało na rzetelnego oferenta (:P), jestem gotowa do jej niezwłocznego wykonania.

    M.

    ReplyDelete