Kolejny dzień zajęć, kolejne przedmioty. Wczoraj szczęśliwie udało mi się zamienić zobowiązania na doktryny polityczne, czym sama siebie zaskoczyłam. Nie uważam żeby przedmiot wykładu był szczególnie interesujący, ale przekonał mnie temperament wykładowcy, który z całą pewnością nie ma w zwyczaju nigdzie się spieszyć. W normalnych okolicznościach zapewne uznałabym taki sposób prowadzenia zajęć za skrajnie zanudzający, ale w panujących tu warunkach ekstremalnych doktryny są darem losu.
Wczoraj wieczorem mieliśmy też pierwsze zajęcia z jogi. Po dwugodzinnym seansie każda część mojego ciała była tak doskonale zrelaksowana, że absolutnie nie myślę już zamieniać tego na żaden inny pospolity sport. Pan Jogin prowadzący to postać niezwykła. Kiedy go zobaczyłam, nawet nie musiałam pytać, czy trafiłam do dobrej sali. Joga jest całym jego życiem i całe jego życie jest jogą. I choć zajęcia podobają mi się bardzo, to prowadzącego traktuję raczej jako ciekawostkę przyrodniczą, bez wątpienia godną podziwu, ale niekoniecznie naśladowania. Mój uwznioślający rozwój duchowy musi nieco poczekać, póki co jestem zbyt zajęta bardziej przyziemnymi radościami tego świata.
Patrz, to we Francji masz odpowiednik imprez piaskownicowych, a u nas takowej nie było od roku chyba... Ehhh ;-(
ReplyDeletePytanie tylko czy po tak świetnie (i często) aktualizowanym blogu będziesz miała o czym opowiadać po powrocie do Łodzi ;-)